piątek, 28 października 2011

Zainspirowana

Jestem już od wczoraj - zainspirowana i mało tego postanowiłam spróbować swoich sił, choć nie bez obaw. A o co chodzi? A mianowicie o wszelkie robótki ręczne, które od dawna mnie pociągały, ale nie wiedziałam co i jak. Widząc jakie cuda niektóre z was wyprawiają poczułam, że i ja muszę czegoś spróbować. Tylko długo nie wiedziałam czego. Aż tu nagle weszłam na jednego bloga i ciach!!! - olśnienie. Umiem, nie umiem - spróbować muszę. I tak od wczoraj szyję ręcznie ozdoby świąteczne. Na razie są to choinki. Jeśli wyjdą i nie będę się ich wstydzić to wam pokażę. Przy szyciu pomaga mi mój schorowany synek. Na razie stworzyliśmy trzy sztuki. Zostałam zainspirowana innymi blogami i mam nadzieję, że ich autorki nie posądzą mnie o plagiat. To, co tworzymy będzie służyć do użytku własnego - dekoracji pokoju. Zaczęłam nawet zastanawiać się czy nie uszyć literek na ścianę. Jednak na razie potrenuję na czymś łatwiejszym.
No i 27 X mieliśmy rocznicę - już 10, a ponieważ mąż w pracy uroczyste obchodzenie rocznicy odbędzie się jutro - w sobotę.  O prezencie pisałam już wcześniej, a teraz fotki prezentu zapakowanego. I przyznam szczerze, że serduszko - 3 godziny tworzyłam, a do w 2.30 w nocy szyłam woreczek i wyszywałam napis - efekt, jak dla mnie zadowalający. Wygląda fajnie, tylko ja zdjęć nie umiem ładnych robić.
Taka torebeczka...


a w środku...



Serducho przymocowane do woreczka...



Mam jeszcze trochę roboty - sprzątanie, zakupy i gotowanie, ale mąż na szczęście zajmie się obiadem i ma przyrządzić udka faszerowane, ja tylko zajmę się surówkami. Za to dzisiaj zrobiłam nóżki zimne (pierwszy raz),  i dwa ciasta (szarlotka i rafaello).
Życzę wszystkim udanego weekendu. No i trzymam kciuki za Trin!!! Może do 2 XI coś ruszy i Hania jednak zdecyduje się  rozpakować :) Buziaki

wtorek, 25 października 2011

60 dni

Wilk i jajka odnalezione!!! Daję linka dla tych, którzy chcą w wolnej chwili przypomnieć sobie czasy dzieciństwa:
http://lawka.pl/gryonline/471/Wilk_i_Jajka
Może to i nie to samo, ale zawsze jakaś namiastka :)
Sobota i niedziela minęły nie wiem kiedy, nie wydarzyło się nic niezwykłego prócz jelitówki, która trwa do dziś - mnie na szczęście jeszcze nic nie wzięło i mam nadzieję, że tak zostanie. Strasznie się martwię o mojego synusia, bo gorączka, wymioty i wszystkie inne dolegliwości są bardzo uciążliwe i biedaczysko męczy się już czwarty dzień.
Do terminu zostało 60 dni - dużo? mało? Zależy, jak na to spojrzę. W planach wypad do IKEI po zakupy najważniejsze - łóżeczko, komoda, lampka nocna (syndrom wicia gniazdka mnie już dawno dopadł) jednak budżet domowy tymczasowo nie pozwala na żadne poważniejsze zakupy.A czas płynie nieubłaganie...

piątek, 21 października 2011

My dzieci PRL-u

Zainspirowana ciekawym artykułem "O czym marzyły dzieci PRL-u" odświeżyłam sobie pamięć i ze wzruszenia to mi aż łezka w oku stanęła. Co za czasy, co za wspomnienia! Nie zapomnę, mojej ulubionej rozrywki - chodzenia z mamą do PEWEXU, gdzie utykałam na dziale zabawek - tam zobaczyłam pierwszy raz na żywo przeogromny domek dla lalki Barbie, o którym marzyłam potem co dzień. Tam też zobaczyłam klocki LEGO, których później stałam się szczęśliwą posiadaczką (prezent od Mikołaja - najpiękniejszy, jaki dostałam). Przez całe lata nie zgubiłam ani jednego klocka, nie zniszczyłam pudełka, a potrafiłam bawić się nimi całymi godzinami. Doskonale pamiętam resoraki, które dostawałam od babci i piękny czerwony autobus (zdecydowanie byłam chłopczycą - wolałam bawić się zabawkami "dla chłopców" i bawić się z chłopcami). Przypomniał mi się zapach (bardziej smród) syrenki, którą dziadek wiózł rodzinkę na wakacje na działkę pod Łodzią. Babcia była nauczycielką (jak zresztą ja teraz) i całe wakacje spędzała ze mną w Kolumnie. Do syrenki prócz bagaży trzeba było upchać 2 psy (dużego, czarnego pudla i jamniczkę), rybki i klatkę z kanarkiem :) I było naprawdę wesoło (mimo nieustającego zapachu benzyny)!
A pamiętacie swoje zabawki tamtych czasów? Te kostki Rubika, wańki-wstańki,  matriuszki, hula-hopy, gumy do skakania i w ogóle podwórkowe zabawy na trzepaku? Wtedy gry planszowe rządziły (taki chińczyk na przykład),  tak jak i zabawa w Pocztę. Gry w karty - Piotrusia, ale i te karty dla dorosłych, np. Makao, Wojna (to była pierwsza, której się nauczyłam i synulo też oczywiście umie w nią grać). A bajki - slajdy wyświetlane na ścianie, czy zajączki robione zwykłym lusterkiem - kiedyś wystarczyła odrobina słońca i już była fajna zabawa.
A smaki dzieciństwa - "cudowne Donaldy" (zbierałam historyjki), oranżadę w proszku albo taką w folij ze słomką o dziwnych barwach, czekoladę Wedla z orzechami, czy szynkę konserwową w puszce? A wiecie, że takiej szynki znaleźć nie mogę - chciałam przypomnieć sobie jej smak - jednak żadna jej nie dorównuje.
A zapach świąt - ten urok, którego dziś Boże Narodzenie dla mnie już nie ma... To pewnie dlatego, bo kiedyś "rzucono" na święta pomarańcze, czy  słodycze zaś dziś wszystko jest ogólnie dostępne i już nie ma tego magicznego uroku. Dziś nawet choinka tak nie pachnie, a i bombki są takie stylowe jednokolorowe - bo niby kolorowa choinka to kicz. A ja właśnie ten kicz dzieciakom zafunduje, jak tylko zamieszkamy już w naszym domku. I kolorowe światełka, a nie białe. I upiekę ciasta, żeby pachniał nimi cały dom...
I znów się sentymentalnie zrobiło. Niby tak nie dawno to było, a wszystko się zmieniło, nie ma tych miejsc, odeszli ludzie, a i ja się zmieniłam, choć nie zawsze dociera do mnie, że nie jestem już tą małą łobuzicą...
A na koniec fota i pytanie, kto miał taką lub inną grę?


Miłego weekendu życzę wszystkim dzieciakom PRL-u ;)

mały "NOCNY MAREK"

Nadchodzi noc. Jeden synuś zasypia, po reprymendzie, że przestanie rosnąć, jak będzie chodził spać po 22.00. Zresztą o 7 rano pobudka i codzienne szykowanie do szkoły. Dla odmiany, co by mamusi się nie nudziło budzi się drugi synuś i dokazuje (potrafi tak nawet 3 godziny w brzuchu skakać). Jak co dzień położę się spać około 2. I teraz rozważam: czy synuś dokazujący to nocny marek po mamusi, czy może mamusia jako nocny marek spać nie daje synusiowi? 
Dziś byliśmy u doktorka. Powiedział, że ok - więc nie martwię się na razie ani bólami, ani wynikami badań - jeśli tylko z Tosiem wszystko w porządku.  Dzisiaj robili nam też pierwsze badanie KTG. 20  min. leżałam na plecach, 5 na boku - wyniki podobno super. Mały poczuł coś co mu przeszkadzało i kręcił się niemiłosiernie. Oj coś czuję, że temperamentne maleństwo mi wzrasta.


Termin następnej wizyty za 2 tyg. - 8 listopad i wtedy też wreszcie będziemy mieć USG. Muszę naszykować płytkę, by wszystko nagrać ku pamięci. O zdjęcia też poproszę. 
A teraz lecę na stronkę godną polecenia, gdzie weszłam na chwilkę za radą Hafiji i już tam zostałam na długie  godziny:  http://dzieci.pl/ 
A mały niech ćwiczy, co by miał siłę się wypakować ;)

czwartek, 20 października 2011

Na sen...

Dzisiaj króciutko- czekam na dzisiejszą ( już za 10 h) wizytę u lekarza i tradycyjnie miejsca sobie znaleźć nie mogę. Wyniki badań odebrane - tak jak czułam są najgorsze z dotychczasowych, te ziołowe leki nie pomagają. Ciekawe czy dr coś wymyśli? Dla zabicia czasu nocnego i w oczekiwaniu na nienadchodzący sen siedzę na allegro i oglądam leżaczki-bujaczki dla małego. Nie mam na razie funduszy i nie jest to rzecz najpotrzebniejsza, ale jakiś kupię na pewno. Ze względów praktycznych będzie to bujak do 18 kg, choć te do 9 bardziej mi się podobają. Na razie upatrzyłam sobie taki:
lub taki
Tak sobie myślę, że to bardzo praktyczna rzecz. Może ktoś z was używa leżaczka i się wypowie na jego temat?
W pierwszej kolejności kupię jednak kombinezon zimowy, bo mam taki fajny ocieplacz do wózeczka, ale coś mi mówi, że ciepły kombinezon zimą to podstawa. No bo chyba już na koniec stycznia to będziemy mogli wyjść na spacer? Za to z chustą postanowiłam się wstrzymać, a to dlatego, że zimą małego na spacer w niej nie wezmę, a na wiosnę zobaczę, jak wagowo to będzie wyglądać - czy udźwignę to moje szczęście.
Coraz bardziej chciałabym mieć już rozpakowanie za sobą... zobaczyć Tośka...czy wszystko ok...Jeszcze 66 dni do terminu...Wiem, że zleci szybko, a ja jeszcze nie gotowa...ale bardzo bym chciała już maleństwo moje zobaczyć, tego mojego kopacza-szpagatowca :)
Dobrej nocy życzę...

wtorek, 18 października 2011

Rodzić po ludzku

Dziewczyny znalazłam fajną stronę:
http://www.rodzicpoludzku.pl/


Można tu znaleźć ciekawe artykuły, np o znaczeniu i roli bólu porodowego. Zasiadam do czytania, warto znać swoje prawa na porodówce. A im bliżej tym bardziej się boję. Boję się, bo to już drugi poród i wiem czego się spodziewać. Mniej więcej, poza tym czego nie da się przewidzieć.
Dziś znów zaniosłam siuśki do badania. Wyniki jutro, ale sądząc po wyglądzie nie będą najlepsze. Biorę tabletki z żurawiną i nie wiem czemu nie pomagają. Ale nie chcę uprzedzać faktów - może nastąpiła jakaś lekka poprawa.
W czwartek wizyta u lekarza. Wreszcie. I pierwsze KTG, bo mój dr każe robić to badanie już po 28 tyg. A nam skończył się 30. Muszę mu przypomnieć o USG - chcę zobaczyć moje maleństwo. Z dziećmi to tak jakoś jest, że matka cały czas się martwi - o Antosia, czy jest zdrowy i czy rozwija się ok - uwierzę, że wszystko w porządku, jak go zobaczę. Potem zmartwienie i rwanie włosów, jak maleństwo jest chore (pamiętam, jak płakałam, gdy Kubuś chorował i się tak męczył w gorączce i z katarem, a ja mogłam tylko go tulić i dawać leki, a zabrać choróbska nie mogłam). Antoś pewnie będzie chorował często, bo Kubcio  przynosi ze szkoły choroby, co jakiś czas. No a potem matka martwi się o dziecko, bez przerwy - im większe tym bardziej. Jak mój 9-lat wychodzi na rower i bawić się z kumplami, to matka myśli, gdzie jest jej dziecię i czy wszystko ok. Nawet się przyłapałam, na zazdrości - gdy przychodzą koleżanki z klasy zakochane po uszy w Kubciu. A swoją drogą to dzisiejsze dzieciaki szybciej dorastają - dowód: zakochana 9-latka przegląda mojemu synowi telefon, kontakty, wybierane nr itp. No przykład pewnie wzięła z góry, od mamusi (takiej typu lalka Barbie). A JA NIE CHCĘ TAKIEJ SYNOWEJ! (No i właśnie sobie uświadomiłam, że będę miał 2 synowe - masakra.) Ja, jak miałam 9 lat (nie sądziłam, że kiedykolwiek tak powiem -czyżby  różnica pokoleń?) bawiłam się lalkami, choć bardziej preferowałam autka. Ale o chłopcach to jeszcze raczej wtedy nie myślałam :)
A dziś szukałam książkę naszego dzieciństwa - "O psie, który jeździł koleją". Młody ma ją omawiać w szkole, a ja postanowiłam wszystkie lektury kupić i mieć, tym bardziej, że książka piękna i chętnie ją znów przeczytam. Ja miałam kiedyś takie wydanie, a że jestem sentymentalna to szukam identycznego i są nawet na Allegro:


Druga noc z bólem zęba i kręgosłupa - piekło. Pół nocy zastanawiałam się, co gorsze ząb czy kręgosłup. Były jednak plusy: ponieważ nie mogłam chodzić (tylko zgięta trzymając się mebli i ścian mogłam gdzieś dojść) to tylko raz wstałam w nocy do toalety. Dobra, kończę już i lecę czytać o moich prawach na porodówce. Dopóki będę miała siły, będę o nie walczyć. I o szacunek do kobiety rodzącej. Bo nie jesteśmy kolejnym przypadkiem - jesteśmy ludźmi. I warto się nie dać. Dlatego lecę się dokształcić i uzupełnić braki w wiedzy. Pa
Ps. Nagrodę w konkursie na blog, którą wygrałam to zapas pieluszek Huggies Newborn.
A i jeszcze się pochwalę, że zostałam ambasadorem marki Baby Ono :) Właśnie czekam na pierwszy produkt, który muszę przetestować.
No to teraz już naprawdę lecę, pa, dobranoc.

piątek, 14 października 2011

Ryba inaczej? - polecam!

Dziś pod wpływem programu "Rewolucja na talerzu" skusiłam się na pewien przepis, oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie zmodyfikowała. Główną bohaterką dzisiejszego obiadu była ryba - wybrałam morszczuka. Danie tak ujęło mnie swym smakiem, że po prostu muszę wam je polecić. Prawdopodobnie będzie gościć na moim stole przynajmniej raz na tydzień. Fenomen dania polega na pysznym smaku - to potrawa idealnie pasująca dla kobiet w ciąży i dla naszych dzieci, które nie zawsze lubią rybę. Rybkę w tej postaci zjedzą ze smakiem. A zatem podaję mój przepis.
Potrzebne nam będą:
  • makaron spagetii
  • 2 płaty morszczuka (lub co kto lubi, oczywiście nie polecam pangi oraz tilapi z wiadomych przyczyn)
  • cały pęczek natki pietruszki - tu króluje witaminka C, która jak wiadomo przyda się o tej porze roku.
  • ząbki czosnku - kocham czosnek, ale można go dodać w zależności od tego czy się go lubi. Ja dodałam pół główki. Pamiętajmy, że jest bardzo zdrowy, wzmacnia naturalną odporność i możemy go tu przemycić naszym pociechom.
  • zioła prowansalskie
  • oregano (lepiej świeże, ale jak nie macie to może być suszone)
  • jak ktoś lubi inne świeże zioła to też niech posieka - wszystkie są pyszne.
  •  pomidory w puszce lub przecier pomidorowy
  • pieprz, sól, olej
Sposób przyrządzania:
Makaron gotujemy al dente w lekko osolonej wodzie z kroplą oleju (ja nie solę, bo boję się zatrzymania wody w organizmie). 
Na patelni rozgrzewamy troszkę oleju i wsypujemy posiekany drobno czosnek (może też być przeciśnięty przez praskę). Uważajcie, żeby go nie spalić, bo będzie gorzki! Dodajemy przecier pomidorowy lub zmiksowane pomidory z puszki i przykręcamy ogień. Chwilę gotujemy, a w tym czasie kroimy filety w drobną kostkę. Wsypujemy oregano i wszystkie posiekane zioła, w tym prawie całą natkę pietruszki. Do sosu dodajemy pokrojoną rybkę i dusimy około 10 min. na małym ogniu. Przed końcem doprawiamy pieprzem i solą do smaku (musicie uważać, żeby nie przesolić, bo ryba jest słona, a sos wspaniale nią przechodzi). Makaron odcedzamy i wrzucamy do garnka, zalewamy naszym sosem, mieszamy i nakładamy porcje na talerz, po czym posypujemy świeżymi ziołami (ja miałam akurat ochotę na natkę więc zaszalałam).
Można zrobić to danie w wersji dla gości - wszystko tak, jak wyżej +  mule i białe wino do sosu oraz lubczyk. Można też podać inaczej - na talerz nałożyć makaron i dopiero polać sosem i posypać natką pietruszki, można również zetrzeć jeszcze ser żółty.
Naprawdę ta wersja spagetti jest przepyszna - POLECAM !!!
A tak się prezentuje na moim talerzu:




Weekend bez szczególnych planów - pewnie będę siedzieć w domku, sprzątać i pochlipywać w wolnych chwilach. Ewentualnie buszować w internecie. Zastanawiający jest fakt, jak mało snu potrzebuje kobieta w ciąży 4-5 godzin maks. Podstawowy problem tkwi w zasypianiu - przeciąga się do 2-3 w nocy. Trzymajcie kciuki, żebym dziś jednak zasnęła wcześniej, bo siedzenie od 21 do 2 przy kompie też jest męczące. Ale wtedy właśnie Antoni jest najaktywniejszy - kopie wręcz boleśnie. Leży chyba w poprzek, bo równocześnie czuję go w jednym i drugim boku pod żebrami. I zero delikatności -chłopak się budzi i chyba przeciąga. Oczywiście wijąc się z bólu (nie przesadzam) cieszę się bardzo. Miłego weekendu - przede wszystkim relaksu i słońca życzę.

czwartek, 13 października 2011

Wygrałam :)

Ogłaszam wszem i wobec i chwalę się dość nieskromnie, że blog mój został wyróżniony w konkursie organizowanym przez "Blog o ciąży i porodzie". Otrzymałam tytuł: "Blog miesiąca września 2011" i nagrodę.



Cieszę się bardzo, bo
1. pierwszy raz w życiu coś wygrałam
2. poczuliśmy się z Tośkiem docenieni

Ale ogólnie to cieszę się, że założyłam ten blog i mam kilku stałych czytelników, no i sama jestem stałą czytelniczką wielu blogów i czasem czuję się jakbym Was znała. I wiem, że zawsze, jak mam ochotę to mogę tu wejść i poradzić się Was, bądź wyżalić lub po prostu napisać, co u nas słychać. I zawsze kiedy mam ochotę mogę zajrzeć do Was i poczytać, co słychać u Was.
Dzisiaj przyznam się, że miałam dzień kryzysowy - płakałam co najmniej raz na 2 godziny, pod byle pretekstem. Oczywiście główny powód łez to - strach, że nie zdążę z wyprawką przed Antosia urodzinami. Drugi to pieniądze, a właściwie chroniczny ich brak. Trzeci to mąż, a właściwie również chroniczny jego brak (a tak bardzo chciałam żeby nas ktoś dzisiaj przytulił). Tłumaczę sobie, że to hormony i ciąża i niewyspanie tak na mnie działają, ale jak grochem o ścianę - nic to nie pomaga. Idę spać i mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Dobranoc

środa, 12 października 2011

Trochę nas więcej ;)

Zaczęliśmy z Antosiem ostatni, trzeci trymestr, dlatego to najwyższa pora, by trochę się pomierzyć i zweryfikować ostatnie dane :)
Domek Tosia =
  • talia (tu chyba powinna być kiedyś) - 92, czyli +18 cm
  • pas w miejscu pępka - 107, czyli + 33 cm
  • waga - pomijam milczeniem, albo nie - przyznaję się +20 kg (a zostały jeszcze 2 mc)
Chyba dobrnę do 30 kg. Ciekawe ile czasu będę chudła. Wiem, że nie trzymam się tabelek, w pierwszej ciąży przytyłam 24 kg. Wiem, że cały czas przynudzam z tą wagą, ale zawsze dbałam o linię i miałam pewne problemy z wahaniami wagi, dlatego teraz tak przeżywam to moje tycie. Poza tym nie stać mnie na osobistego trenera i pewnie tak szybko nie wbiję się w moje stare ciuchy ;)  To by było na tyle w kwestii wagi.
A teraz przyjemności, czyli Antosiowe mokasynki na wiosnę, normalnie pięknotki takie, że nie wiem co:





Ostatnio trochę dosypiam w dzień, bo noce to istny koszmar. No i w trakcie takiej drzemki przyśniło mi się coś, co zaraz musiałam zrobić. Koniecznie! To były racuszki - placuszki z jabłuszkiem. Miałam taką ochotę, że pobiegłam szybko do sklepu po składniki. I uwierzcie mi - naprawdę biegłam. Synuś był szczęśliwy, bo sam zjadł dwa pełne talerze i jeszcze trzeci talerz na kolację.
Krótka fotorelacja:



 Znalazłam na nie fajny przepis w internecie: 2,5 szklanki mąki, 1,5 szklanki mleka, ubite białko, żółtko, cynamon, cukier waniliowy - wszystko wymieszać. Jabłuszka obrać i pokroić w plasterki i te plasterki maczamy w cieście i na patelnie (taką prawie bez oleju). Smażyć na złoty kolor, posypać cukrem pudrem lub posmarować super słodką mieszanką (śmietanka, cukier puder, cynamon - wszystko wymieszać). Tą śmietankę mój synuś wylizywał z miseczki, tak mu smakowała. Polecam, placuszki pycha! I po zaspokojeniu takich żądzy, czy zachciewajki można nawet na deszcz wyjść z psem na spacer :)

Dodaję jeszcze fotki Antosiowego domku, a co, a że nikt nam nie robi musiałam cyknąć sama. Oto ja - samica morświnka we własnej osobie ;)






Życzę słonecznego dnia :)

wtorek, 11 października 2011

"Morświny to łagodne, olbrzymy" - morświn czyli JA


Ostatnio oglądaliśmy z mężulem film przyrodniczy, w którym główną rolę zagrał morświn. "Morświny to łagodne olbrzymy" - to zdanie utkwiło mi w pamięci głównie przez skojarzenie z moją osobą. A po filmie mąż przyniósł mi ciasto do łóżka, w którym się wylegiwałam i tak jakoś oboje doszliśmy do wniosku, że już nie fokę, lecz morświnka przypominam. Dowody - zanik talii i w ogóle jakichkolwiek wcięć - jedna podłużna tuba z wystającym brzuchem z przodu i z dupką z tyłu. Dwie ulane parówy - to moje nogi. Ale jeszcze nie puchnę - to akurat na plus. Zadyszka po krótkim spacerku taka, że hej.
Wczoraj dzwonił do mnie mój lekarz z pytaniem, jak się czuję. Co powiedzieć - dobrze, jak na morświna.Biorę masę leków - rano  np. 6 różnych tabletek, wieczorem też. Mierzę ciśnienie. Bóle ustąpiły, ciśnienie też już w normie, wszystko pod kontrolą i wydaje się, że jakoś wytrwamy do końca. Ale to i tak miło, że doktor zadzwonił. Wizytę mam za 10 dni - 20.10.2011 i mam zamiar umówić się wtedy na USG, bo już nie mogę się doczekać, żeby maleństwo nasze zobaczyć. Teraz prócz sesji zdjęciowej mamy dostać też płytkę z nagraniem i będę mogła oglądać Tośka kiedy będę chciała.
Wam też się nic nie chce robić w tą pogodę? Taka mnie niemoc ogarnęła, że nic tylko leżę pod kołderką i piję ciepłą herbatkę i cały czas te "Dzieci z Bullerbyn " wałkujemy z synulem. A, że czytam na głos to i młodziak w brzuchu skorzysta. Miłego popołudnia!

poniedziałek, 10 października 2011

Co nowego w szafie piszczy?

Choroba jakoś nas minęła, choć wciąż krąży po rodzinie i nie wiadomo kiedy może wrócić. Z problemów trzeciego już trymestru ciąży doszła jakże uporczywa i męcząca zgaga wieczorno-nocna. Najgorsze jednak są noce i problemy z zaśnięciem - nim zasnę siusiam co 15-20, a nawet 10 min. (nie przesadzam z tą częstotliwością). Jak już jakimś cudem zasypiam ze zmęczenia to po 1,5 godz znów się i budzę i podążam w stronę toalety i znów nie mogę usnąć. I ogólnie to jest frustrujące i chwilami yo ja już bym chciała być rozpakowana, spać sobie na brzuchu, a nie znienawidzonym lewym bok, który mi ciągle drętwieje. A i zapomniałam - żeby przewrócić się z boku na bok i ułożyć poduchę pod brzuszkiem muszę się też obudzić i przeturlać i pamiętać, co by się nie przeturlać po brzuchu. A co by nie narzekać już więcej zrobiłam parę budujących fotek ubranek Antosia :)

Mam fioła na punkcie czapek także poza pilotkami po kąpieli mamy dla Antosia taką kolekcję (słabo zdjęcia wyszły i nie widać kolorków, naprawdę są śliczne). W tle widać kocyk z misiowej serii - jest jasna, kremowa, śliczna. Kupiłam jeszcze pościel, prześcieradła, przewijak, ochraniacz i przybornik na łóżeczko. Ale nie mamy jeszcze łóżeczka :(






Te pajace uwielbiam i  na pewno wybiorę jeszcze coś z tej serii:





A tu ze spodenkami - są luźniutkie w pasie i mam nadzieję, że się sprawdzą do bodziaków:



A tu inne pajace też fajne:



A tu hicior - upolowany na allegro sweterek, ocieplany w środku. Spodenki świeżo wyjęte z koperty też upolowane na allegro,  fajne (ocieplane polarkiem i rozpinane w kroku):


Drugi wymarzony sweterek, powinien być dobry od razu jak mały się urodzi (też na niego polowałam :))

Drobnostki, o których już wcześniej pisałam, ale nie mogłam się oprzeć:


 Rożka nie chciałam usztywnionego i celowo nie brałam z serii misiowej, urzekły mnie te kolorki, to połączenie brązu i turkusu:



No i dzisiaj przyszły buciki - mokasynki, takie już na wiosnę. Jutro cyknę fotkę i pokażę.
Poza tym słońca potrzebuję, SŁOŃCA!!!, bo zwariuję, jak nic dorwie mnie deprecha jesienna. Pozdrawiam.

poniedziałek, 3 października 2011

Domowej kuracji ciąg dalszy



A rolę główną od kilku dni gra gorąca herbata z cytryną i sokiem. Wieczorem dochodzi jeszcze mleko z miodem i czosnkiem. I przez to całe przeziębienie nawet nie zauważyłam kiedy nam wskoczyło 100 dni do ...ROZPAKOWANIA!!!

I naprawdę zaczynam się bać, że nie zdążę z wszystkim i co wtedy. Antoś zrobił się ostatnio taki dzień na dzień - czyli dzień prawie bez ruchu i dzień w ruchu nieustającym. Oczywiście kiedy się nie rusza to spać nie mogę i trącam i palce wkładam w brzuch i czekam - bez efektu. Dziś minęła kolejna nieprzespana noc - no prawie nieprzespana, coś tam trochę się nam zdrzemnęło, ale od 4 do 6 nad ranem to bleusa śpiewaliśmy (może znacie taki kawałek - Czarny blus o czwartej nad ranem). Polecam, bardzo fajne :)
Szczególnie, jak się nie może spać, a na sprzątanie jest za wcześnie.
Zbliża się 10 rocznica ślubu - mojego oczywiście. Jak czas szybko leci, wydaje mi się, że wciąż jesteśmy tymi młodziutkimi, zakochanymi ludźmi, którzy świata poza sobą nie widzą. Ja przynajmniej wciąż świata poza nim nie widzę i przez te wszystkie lata jeszcze żaden facet nie podobał mi się, nie pociągał mnie tak, jak mój mąż. Nasza miłość to zresztą miłość "od pierwszego wejrzenia". Gdy tylko go zobaczyłam pomyślałam, że to ten mój jedyny, moja druga połówka i tak już zostaliśmy tymi połówkami. Z okazji rocznicy planuję zrobić małą imprezkę 27 przypada w czwartek więc sobota 29 będzie idealną datą. Zastanawiam się więc nad menu. Muszę się przyznać, że mam pewien dar kulinarny - mój tata jest zawodowym kucharzem i myślę, że to po nim. A i mój mąż jest kucharzem, choć nie pracuje w zawodzie to jak coś ugotuje to palce lizać. Także jedzenie u nas pyszne bywa i choć na co dzień pichcę coś na szybko, to i tak pycha.
Kupiłam też prezent dla męża - jedne z jego ulubionych perfum:
Mam nadzieję, że się ucieszy. Jutro planuję się wymierzyć i sprawdzimy ile to Asia urosła wszerz. Ciekawostką ciążową jest to, że bardziej od brzucha urosła mi dupka (nazwę ją tak pieszczotliwe, co by się nie denerwować) dzięki czemu nie mam przeciążenia do przodu -HURA równowaga zachowana!
Wobec zaistniałego faktu  pocieszam się tak: "Byle do grudnia, byle do grudnia, a w styczniu orbitrek i spalamy dupkę ;)"